wtorek, 21 października 2014

Pospolitak - III


Cieniawa – najdalej wysunięty punkt obrony austro – węgierskiej – 7 grudnia 1914, godz. 19:00
 
- Marianku, a skąd ty masz te papieroski – wyszeptał jeden z landszturmistów tak, aby stojący obok nie usłyszeli, po czym dodał:
- A jednak wziąłeś od tego koniarza?!
- Bartuś ty się nie interesuj, bo chociaż ciemno i siedzisz w krzakach to Moch cię na kilometr słyszy,
- A ty to lepiej zgaś bo widać nas od Sącza,
- Dobra, zamknij już ten dziób – skonfundował się Marian, a po chwili namysłu kontynuował starając się mówić tak, aby nikt więcej oprócz kolegi go nie słyszał.
- Wiesz co Bartuś, zdaje mi się, że my za długo to nie pożyjemy.
- Przez to cośmy widzieli przed godziną w Pisarzowej ?
 - Nie wiem, mam przeczucie – po tych słowach obejrzał się za siebie na zachód
- Cholera słyszysz jak szumi?  Znowu fala idzie!!!
- Będzie zadyma – zawtórował mu kolega.
            Sztab był już zdecydowany, aby obronę przenieść na linię Łysa Góra – Jabłoniec - Golców. Ale blizna okopów była jeszcze zbyt płytka. Wymęczeni Legioniści zostali wreszcie zluzowani i mogli w końcu wejść do Limanowej z nadzieją na odpoczynek. Tego wieczora landszturm czatował na przednich pozycjach w okolicach Cieniawy. Jeszcze następnego dnia ta szpica miała być gwarancją bezpiecznych prac na Jabłońcu. Chłopcy właśnie zalegli na miedzy, w ciemnościach wieczoru. W chwilę później zostali pochłonięci przez zamieć. Bartek z Marianem wcisnęli się pod śliwkę, która rosła na miedzy. Mimo, że obok nich byli koledzy to tak wiało, że sami ledwo się słysząc mieli gwarancje, że koledzy ich nie będą podsłuchiwać.
- Ci z Legionów to chyba fajne chłopaki, mogliśmy do nich wstąpić – zagadnął Bartek,
-Tylko, czy jeszcze byśmy żyli. Pamiętasz zastanawialiśmy się końcem lipca, czy pójść, czy nie. Zdecydowaliśmy zostać, bo to praca w Starostwie to też nam się wydawała ważna. Trzeba zostać na urzędzie i pracować dla Cesarza.
- No i nas w końcu zmobilizowali ze Starostwa i walczymy teraz z chłopem, pisarzem, urzędnikiem i robotnikiem – odpowiedział Bartek.
- I nie wiem, czy dożyjemy jutra. A w Legionach jeślibyśmy przeżyli to pewnie moglibyśmy zostać kimś – zamyślił się Marian, po czym wytężył słuch.
- Słyszysz, jakby odgłos koni z przodu.
Bartek wychylił głowę nad miedzę, ale szybko schował się z powrotem
- Zdaje ci się. W tej zadymie głos się miesza.
Marian zamyślił się na chwilę po czym powiedział:
- Wiesz Bartuś, ja bardzo chciałem do Legionów, bo wydawało mi się, że oni wywalczą nam wolność. Ale tak naprawdę bałem się. Nie śmierci, ran, czy trudu. Ale tego, że zabiję jakiegoś, jakiegoś …
- No wyduś z siebie. Kogo bałeś się zabić – zdenerwował się Bartek, ale nie zdążył już usłyszeć odpowiedzi.
            Nad ich głowami, zupełnie nie wiadomo z jakiego kierunku pojawili się kawalerzyści moskiewscy z wycelowanymi rewolwerami w ich kierunku. Zamieć tak kręciła powietrzem, że zagrożenie dostrzegli tylko nieliczni landszturmiści siedzący na miedzy. Zresztą jeźdźców też było może trzech lub czterech. Landszturmiści, w tym Marian i Bartek, którzy znaleźli się na celownikach napastników wiedzieli, że wróg jest tak blisko, że nie zdążą nawet sięgnąć po broń. Nawet nie próbowali tego robić. Nagle jeden z jeźdźców zwrócił się czystą polszczyzną do landszturmu, a jego głos był słyszalny przez większość żołnierzy polskich.
-    Rodacy, nie przelewajmy krwi bratniej. Idziemy by wyzwolić was z ręki Cesarza i zjednoczyć nasze, historyczne ziemie w braterstwie słowiańskim pod panowaniem Cara. Idźcie do domu, szkoda naszej krwi … - tu nie zdążył już kontynuować przemówienia. Spłoszeni jeźdźcy zawrócili konie i zniknęli w zamieci. Spłoszyły ich strzały. Nagle pojawili się oficerowie. Nadęty oficer pamiętający incydent z Legionistami sprzed dwóch godzin wycedził przez żeby do Bartka i Mariana:
- Co wy tak leżycie, jak wróg atakuje. Chyba nie myślicie o przejściu na ich stronę?
- Nie, nie – tylko, tylko – Marian postanowił zażartować z oficerka i wycedził z wielką powagą -  Tylko podeszli tak blisko, że nie dało się nawet strzelać.
W tej chwili zamieć całkowicie opadła. Oczom żołnierzy ukazał się zaskakujący obraz. Około dwudziestu konnych, oddalało się wraz kończącą  się zamiecią w kierunku Kaniny.
- Straż przednia – powiedział oficerek. Potem skierował się do innych oficerów oddziału mrucząc pod nosem:
- Byli tak blisko, ze nie można był strzelać.
Nie minęło dziesięć minut, gdy chłopcy pod śliwką usłyszeli rozkaz:
- Odwrót - schodzimy do miasta

czwartek, 2 października 2014

Pospolitak - II


Kanina - kwatera polowa 57 modlińskiego pułku piechoty Imperialnej Armii Rosji, 7 grudnia 1914 po zmroku

 
- Wiecie co kompani, dobra wioska. Mam nadzieje, że się tu dłużej zatrzymamy.
-Lepiej w stodole niż w polu.
- A wy kto?
            Nagle spokojna rozmowę grupy żołnierzy rosyjskich ważących strawę w jednej z kaninskich stodół przerwało przybycie konnych. Wiedzieli, że są to towarzysze Rosjanie, ale na pewno nie z ich pułku.
- Spokojnie my przyjechali z naszym oficerem na naradę do waszego pułkownika. My z 60 zamojskiego - odpowiedział jeden z dwóch barczystych nowoprzybyłych.
- A to jedna dywizyjna rodzina. Siadajcie bo my dopiero wkroczyli do tej wioski i się urządzamy - zapraszał starszy wojak, widać przełożony reszty siedzących w stodole, a potem huknął:
 - A skocz no który do gospodarza i przynieś wszystkie pierzyny jakie mają.
- A co wy tu tacy grzeczni wobec miejscowych - zripostował jeden z gości - Niech tu jadła przynoszą. Pewnie pochowane mołodice mają. Dawać je, będzie cieplej spać.
- Aaaa - wyjąkał starszy - to też ...
- Co oficerzy pilnują?
- Oficerzy i Polaczki.
- Co macie Polaczków?
- Stoją we dwie stodoły dalej. A zresztą ja już za stary na dziewki. Ja współczuje Polaczkom. Wchodzą do obcego kraju, a tam... Polaczki... i jak tu skubać i używać.
- Wy tu uważajcie z tymi Polaczkami. Przez dwa dni biliśmy się z takim, podobno tez Polaczkami, w szarych mundurach. Mało tego nasze Polaczki zaczęły coś marudzić. A jeden to ... cholera jasna, trzepie mnie jak wspomnę - zabił nam towarzysza. Igor się nazywał. Polaczek zabił go i chciał uciec do szarych. W porę myśmy go odstrzelili.
Nagle rozległ sie głos oficera.
- Szeregowi Wasyl Pietrowicz i Borys Kurniłow do mnie. 
Nowoprzybyli poznali głos przełożonego
- No to my posiedzieli - powiedział Borys i wyszedł z kolegą do wzywającego ich oficera, a ten gdy ich zobaczył rozkazał:
- Stać mi tu pod drzwiami i nie ruszać się. W każdej chwili możemy stąd wyjeżdżać i nie będę was szukał - powiedział i wszedł do budynku plebani, gdzie rozłożył się kwaterą pułkownik Bierezowski, dowódca 57 modlińskiego.
            Sam pułkownik właśnie kończył późny obiad zapodany przez gospodarza. Adiutant właśnie rozkładał mapy. Miała odbyć się narada z udziałem przedstawicieli wszystkich pułków 15 –tej dywizji. Swoje wytyczne miał przywieść również z Sącza wysłannik generała Orłowa - dowódcy całego VIII Korpusu. Narada miała dotyczyć dalszego szturmu w kierunku zachodnim.
Sasza Biełtanow - jeden z oficerów 60 zamojskiego stanął przed Bierezowskim, zasalutował i przedstawił się.
- A 60 -tka - wymamrotał Bierezowski - co tam u pułkownika, nie chciał wpaść do nas.
- Jest u Orłowa w sztabie.
- No ja się nie dziwię. Już dwa dni się tam gramolicie na prawym skrzydle. Już powinniśmy dziś siedzieć w tej Limanowej na cieplutkiej plebani i planować jak dobrać się Niemcom do tyłków. Co to z wami było. Słyszałem, że jakieś Polaczki się do was dobrały.
- Oddział utworzony z naszych poddanych z Litwy i Królestwa - bardzo zażarci.
- Zażarci? Ja bym takich od razu wieszał za zdradę - tu się trochę opanował i zaczął łagodniej - No dobrze, rzeczywiście zażarci. Nam tez napsuli krwi. Ale jutro już chyba się to odmieni. Popracujemy armatami. Polaczków może nie będzie. Węgrów sie odprawi. Bylebyśmy przed potyczką z Niemcami się nie wymęczyli.
- Polaczki mogą jeszcze być - odważył się Biełtanow - szarych mogą obsadzić w okopach, albo obsadzić pewien odcinek miejscowym landszturmem.
- A ten landszturm to taki bitni jak szarzy.
- Dziś ich widziałem i dawali radę, ale...
- Ale co? - zainteresował sie Bierezowski.
- Jakby puścił do nich w straży przedniej naszych Polaczków to może zmiękną.
- Pomysły. Słyszałem, że wasze Polaczki w obliczu szarych zaczęły marudzić.
- Tak, ale warto spróbować. Pojadą z Polaczkami jakieś pewne karabiny oddane carowi i w razie czego....
- Podobasz mi sie panie oficerze... Oto jedyne sensowne ustalenie dzisiejszej narady.
 - Przecież się jeszcze nie zaczęła – zdziwił się Biełtanow.
- A skąd ty jesteś panie poruczniku. Nasz gość od Orłowa przywiezie pięknie zaklejoną kopertę, a tam własnoręczny rozkaz wodza: „Oszczędnie używać armat i rzucać tyralierę za tyralierą” Ja liczę, że chociaż Orłow jakąś butelczynę przyśle z okazji awansu, który od wczoraj konsumuje. Po tych słowach pułkownik zakrzyknął na adiutanta:
-Wysłać Polaczków, którzy stoją w stodole na zwiad, dziś jeszcze. Młoda godzina. O piątej spać się wybierają – a po chwili dodał – Nasi też niech będą w gotowości. Jak przyjdą armaty musimy jeszcze dziś nimi trochę popracować.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Pospolitak - I

Mordarka - kwatera polowa Legionów Polskich, po zmroku 7 grudnia 1914
 
- Jak tam Panowie, wiecie już z nazwiska, kto po tych dwóch dniach dalej z nami nie pójdzie - zapytał z wyraźnym zgorzknieniem Piłsudski, odpalił papierosa i zwrócił sie do gospodarza u którego w chałupinie dziś przebywał wraz ze swoimi oficerami:
- Dzięki wam ojczulku, że chcieliście nam napalić. Ale dziś nie możemy bo jeszcze dymy Moskal zobaczy i zacznie z armat do nas strzelać. Wiem, że ciężko, ale bez większego ognia musimy się dziś obejść - po tych słowach odprowadził wzrokiem gospodarza, który poszedł do drugiej izby, gdzie przy zwierzętach grzała się cała jego rodzina.
- Belina mówił, że Jabłocki nie wrócił - zagadnął jeden z oficerów, ale Piłsudski tylko się uśmiechnął.
- O dłubinoska ze Zwierzyńca bym sie nie martwił. Pewnie lada dzień wróci do nas w przebraniu chłopskim, albo żebraczym jak to pokazywał nieraz - tu wszyscy strzelili salwą śmiechu, a Komendant kontynuował:
- Brakuje tu wśród nas Milki, to jest panowie strata. Będę musiał jak sie to skończy jakieś pismo o jego odwadze do wszystkich sklecić - tu zamyślił się, a po chwili zapytał:
- A wy Panowie, jakieś wnioski? Sugestie?
- Zrobiliśmy kawał dobrej roboty - zaczął Wieczorkiewicz od piechurów - ale trochę się cieszę, że nie mieliśmy za dużo sposobności by walczyć na bagnety, bo... Mam wrażenie, że po tamtej stronie tym razem jest wielu rodaków.
- Cholerna wojna – rozsierdził się Piłsudski - dziś nie możemy mieć skrupułów, chociaż przyznaje, że straszną cenę będziemy musieli zapłacić za wolną Polskę - zamyślił się, a po chwili zmienił temat wyraźnie nie chcąc ciągnąć poprzedniego.
- A co słychać za nami?
- Wydaje mi się, że bardzo doceniają to cośmy przez te dwa dni zrobili - rzekł Brzoza – planują okopy i linię obrony przez to wzgórze Jabłoniec.
- Mam nadzieje, że odeślą dla złapania oddechu - wtrącił Wieczorkiewicz, ale dalsza dyskusja juz nie miała być rozwijana, bo do izby wpadł pierwszy z koniarzy - rotmistrz Belina,
- Obywatelu Komendancie jakieś fircyki szukają dowódcy - wprowadzić?
- Belina, ja myślałem, że fircyki to tylko u ciebie - zażartował Piłsudski i dodał - wprowadzić!
Do pokoju weszło dwóch oficerów, najprawdopodobniej z polskiego landszturmu. Ubrani w cesarskie mundury, zdawało się, że z wyższością spoglądają na szarość legionową. Ale niestety to nie było tylko wrażenie. Gdy dostrzegli Piłsudskiego długo ociągali się z oddaniem mu honorów, nikt z zebranych nie miał okazji poznać ich godności. Coś wydukali z siebie i przekazali, że są do dyspozycji tutejszego dowódcy. Piłsudski usłyszawszy tę mowę po prostu grzecznie podziękował informując, że teraz niestety już posiłków nie potrzebuje.  Nadęci goście obrócili się na piętach i wyszli z chałupy. Ale to szarogęszenie się rozjuszyło oficerów Komendanta. Wstali jak jeden i poszli na zewnątrz by jak to się wyrażali: "Nauczyć gości żołnierskiej dyscypliny". Wypadli na zewnątrz w podwórko. Tu postanowili jednak oddać inicjatywę znanemu z ułańskiej fantazji Belinie. Ten wyjął papierosy, puścił uśmiech spod czaka i zagadnął do wsiadających na konie gości. Ale nie do oficerów, tylko do towarzyszących im dwóch szeregowców z obstawy:
- Papieroska obywatele? Proszę - poczęstował żołnierzy, ale ci wyraźnie speszeni obecnością przełożonych odmówili.
-Muszę przyznać, ze musicie być ciężkimi podwładnymi dla swoich przełożonych, bo aż zapominają o kulturze oficerskiej,
- O co Panu chodzi?! - odezwał się oburzony starszy rangą oficer, ale Belina niewzruszenie kontynuował do żołnierzy.
- Takie z was ładne wojaki, a wasi oficerowie nawet się nie umieją przedstawić wyższemu stopniem.
            Po tych słowach oficerowie landszturmu wyraźnie zdenerwowani zeskoczyli z koni i chcieli przystawić się do Beliny. Nie zdążyli jednak dobiec do niego, bo już leżeli w śniegu otoczeni przez oficerów legionowych. Z kolei szeregowcy landszturmu chcieli najpierw rzucić się na pomoc swoim przełożonym, ale jedno słowo Beliny, a właściwie rozkaz: "baczność" wyznaczył ich rolę w tym konflikcie.
- Staniecie przed sądem polowym za wszczynanie rozruchów i obrazę majestatu oficera szaraki - syknął starszy rangą oficer.
- Ale razem z wami Panowie, bo też i wy bez winy nie jesteście - odpowiedział Wieczorkiewicz,
- Raczej bez kultury - dopowiadali inni, a podsumował wszystko Belina:
- Uważajcie bo szarak może wcale nie być zającem, ale kąsającym wilkiem. Zresztą czas już na Panów - a potem zwrócił sie do żołnierzy:
- Spocznijcie Panowie i uważajcie na przełożonych, bo Moch sie po nocy pałęta.
Landszturmiści odjechali w ciemność. Pycha, złość i poniżenie jakiego doznali oficerowie rozrywała ich tętnice, a jeden z nich warknął na żołnierzy:
- Jeśli się to rozniesie to was osobiście zabiję – poczym zapadła cisza, która nie trwała długo.
- Liptok wracaj do tego koniarza i powiedz mu, że żądam satysfakcji - jedz natychmiast.
Marian wrócił pod chałupinę, gdzie ostatni do środka wchodził Belina. Zauważył on żołnierza i wyszedł mu na spotkanie.
- Co jednak zdecydowałeś się na tego papieroska?
- Podporucznik kazał powiedzieć, że chce od Pana satysfakcji.
            Belina zaśmiał się i odpowiedział:
- Tacy beznadziejni oficerowie, musi być wam ciężko żołnierzom pospolitakom. Trzeba było do nas szaraków.
-Myślałem, ale... I teraz mam za swoje. Muszę walczyć wśród takich.
Belina dostrzegł sentyment w oczach chłopca:
-  No to przejdź to nas.
- Może kiedyś. Dziś bitwa i nikt na takie wycieczki nie pozwoli. Może kiedyś.
- Nadawałbyś się obywatelu. Powiedz twojemu przełożonemu, ze ma z tym pojedynkiem wybujała fantazję, nawet my koniarze takiej nie mamy. A po wojnie w wolnej Polsce nie będziemy mieć czasu na takie bzdury. Zresztą, czy dożyjemy.

czwartek, 19 czerwca 2014

Pospolitak - prolog

Tymbark, 10 grudnia 1914

 - Zgodnie z umocowaniem Naczelnego Komendanta Armii wskazanym w rozkazie z 3-iego sierpnia 1914 sąd doraźny działający przy 10 dywizji kawalerii, obejmujący jurysdykcją zgrupowanie wojsk będących pod dowództwem gen. mjr hrabiego Herberta von Herbersteina orzeka w dniu 10 grudnia 1914 co następuje: Uznaje winnym szeregowca wojsk landszturmu Mariana Liptoka zbrodni dezercji i tchórzostwa w obliczu wroga i skazuje go na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok podlega natychmiastowemu wykonaniu,
             Laszlo, niespełna dwudziestoletni huzar z 9. pułku z Sopronia zwinął kartki i popatrzył na skazańca. Młody Polak właśnie kończył ostatnia rozmowę z miejscowym proboszczem, który szykował więźnia do najdłuższej wyprawy w tej wojnie. Laszlo, pracownik sądu w Soproniu, dziś zamiast walczyć ze swoim pułkiem, pracował jako protokolant przy wojskowym sądzie doraźnym. Zawdzięczał tę posadę hrabiemu Herbersteinowi, który dostrzegł go, a dokładnie jego przedwojenną przeszłość będąc dowódca soprońskiego Pułku. I chociaż to stanowisko piastował dopiero od 3 dni, tj. od momentu objęcia dowództwa pod Limanową przez hrabiego, to młodzian miał już wszystkiego dosyć. Wolał walczyć. A wszystko to przez sprawę tego Polaka. Został on oskarżony o zbrodnie dezercji, ale ...
- Jest winny dezercji, ale w jakich okolicznościach to sie stało? - zamyślił sie Laszlo, a potem z lekka odetchnął.
 - Dzięki Bogu Węgier ma dużo prościej.
Nagle z zamyślenia wybudziło go poszturchiwanie proboszcza.
 - Więzień gotowy - zapytał Laszlo
 - Słuchajcie - zaczął ksiądz poprawną niemczyzną - czy ta historia musi sie tak bezdusznie skończyć. Można go ułaskawić, jeszcze się nada w tej wojnie do różnych posług. Nie uchyla się od służby... Nie chciał tylko ...
 - Dyscyplina musi być proszę księdza i proszę troszczyć się by skazaniec był gotowy od strony duchowej na śmierć. Nie mogę sobie pozwolić na brak dyscypliny, gdy wróg czyha za następnym wzgórzem.
             Proboszcz zrozumiał aluzję nowego, niespodziewanego gościa tej egzekucji i stanął za skazańcem. Wiedział, że nie było szans na polemiki z samym hrabią Herbertsteinem, który niewiadomo skąd znalazł sie pod szubienicą. Dał znak, że będzie przemawiał. W centrum Tymbarku zapadła cisza. Tylko ze stacji dochodził odgłos rozładunku żołnierzy i taborów 39 dywizji piechoty honwedów, tak długo oczekiwanej przez broniących Limanowej. Zaczął padać śnieg zmieszany z pogwizdem wiatru.

Zaproszenie



Zapraszam to czytania noweli "VIII Korpus już w całości" na specjalnie utworzonej podstronie. A u nas już wkrótce zwiastun kolejnego opowiadania spod Limanowej: "Pospolitak"

Autor